Drewniana zabudowa galicyjskiej wsi, dachy kryte słomą, rzadziej gontami, chałupy dymne, bez kominów, oświetlane łuczywem, ograniczony dostęp do wody, wszystko to stwarzało ogromne zagrożenie pożarowe. W Trzebownisku dramatyzm sytuacji potęgował fakt ogromnego zagęszczenia budynków z racji wąskich działek, na których posadowiono chałupy. Czynny były zaledwie 4 studnie. Na wypadek kataklizmu, mieszkańcy mieli do dyspozycji ok. 10 sadzawek, systematycznie pogłębianych i zabezpieczanych. Mimo to, częste pożary zbierały dramatyczne żniwo.
Największy cios, jaki zadał wsi czerwony kur, miał miejsce latem 1888 roku. Źródło ognia powstało z południowo – zachodniej części wsi. Zachodni silny wiatr błyskawicznie rozprzestrzenił ogień na centrum miejscowości. Tak wspominał tę tragedię Wojciech Tomasik: -To było tuż po żniwach, stodoły wypełniały snopy zwiezionego zboża. Wyschnięte strzechy paliły się jak zapałki. W ciągu kilku godzin ogień strawił niemal wszystkie zabudowania po prawej stronie drogi od Rzeszowa i blisko połowę zabudowań z drugiej strony. Woda w sadzawkach stała się gorącą...
W marcu 1887 roku rząd dla Galicji wydał nakaz organizacji w każdej gminie wiejskiej straży ochotniczej. W akcję tę włączyli się starostowie, wiejscy nauczyciele, działacze kółek rolniczych, a także proboszczowie. Masowy charakter przybrała ona na przełomie wieków. Wójt Franciszek Tomaka oraz ówczesny kierownik szkoły Antoni Guzik, dopingowani przez proboszcza Staromieścia ks. Józefa Stafieja, zarazili ideą strażactwa kilku młodych mieszkańców na czele z Janem Chłandą. Próbowano wzorować się na kolegach z sąsiedniej wsi Zaczernie. Sformułowano Statut, który zatwierdził namiestnik Galicji we Lwowie. Był rok 1906.
Funkcję pierwszego komendanta pełnił wspomniany Jan Chłanda (1878 0- 1966). Jego zastępcą był Jan Kloc (1878 – 1970), który słynął w okolicy z wyrywania zębów.
Na podstawie publikacji prof. JÓZEFA ŚWIEBODY "Trzebownisko i jego strażacy", opracował red. RYSZARD BEREŚ