Zapewne niewiele osób wie, że Jerzy Janicki (1928-2007), pisarz, reportażysta, znakomity scenarzysta radiowy i filmowy, pierwsze kroki swej kariery twórczej stawiał w Trzebownisku. Zanim zabrał się za pisanie dialogów do powieści radiowych "Matysiaków" i "W Jezioranach", zanim zajął się tworzeniem scenariuszy seriali telewizyjnych jak "Dom", czy "Polskie drogi", dziś uważanych za kultowe dzieła TVP, nim poświęcił się produkcji licznych filmów dokumentalnych, m.in. o Lwowie, Kresach i Łyczkowie, w 1952 roku przyjechał do Trzebowniska. Plonem tej wizyty była wydana w 1954 roku książka "Sąsiedzi" - fabularyzowany reportaż o najnowszej historii wsi, zwłaszcza jej pierwszych powojennych lat. Na końcowych stronach książki Janicki akcentował: "Sąsiedzi" nie są autorskim wymysłem, dziejów (...) wsi nie wymyśliłem ssąc nad biurkiem wieczne pióro, lecz zanotowałem w kilku notesach słuchając opowiadań i wspomnień trzebowniskich chłopów.
Choć to pozycja tworzona na fali tzw. socrealizmu i w tonie ówczesnej propagandy "walki rewolucyjnej o nowe oblicze polskiej wsi", książka ujmuje barwnością narracji, wnikliwością prezentacji bohaterów - autentycznych mieszkańców Trzebowniska. Młodemu początkującemu reportażyście udało się świetnie podpatrzeć codzienne życie podrzeszowskiej wsi. Rzecz jasna, dla atrakcyjności fabuły, są na stronnicach książki sytuacje wymyślone, wiążące w wartką całość autentyczne wydarzenia i fakty. Z tej też racji, autor zdecydował się zmienić nazwiska głównym postaciom. Późniejszy czytelnik, dobrze znający dzieje wisi, nie miał jednak wątpliwości: Piotr Lepszy to Piotr Wisz, Józef Jasionik to Józef Tomasik. Walenty Sobota to Walenty Tomaka a Stefka Dereń to Stefania Bereś, zaś Zośka Słysz to Zofia Obacz. Oni i ich sąsiedzi żyli wtedy takimi sprawami jak elektryfikacja wsi (to główny temat pierwszej części książki) oraz konfliktami związanymi z funkcjonowaniem rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej "Wyzwolenie" (w części drugiej), powstałej w sierpniu 1950 roku.
Książkowy reportaż Jerzego Janickiego o Trzebownisku wydany przez "Książkę i Wiedzę" w nakładzie 50 tys. egzemplarzy był przed laty w posiadaniu wielu rodowitych mieszkańców wsi. Pewnie i dziś stoi w niejednej domowej biblioteczce, zapomniany przez następców dawnych Kumosów, mocno przykryty kurzem czasu. Jeden z egzemplarzy zauważyłem kilka lat temu w księgozbiorze Biblioteki Szkolnej. Niestety, jakiś czas potem, książka... zaginęła. Po moim apelu na lamach serwisu internetowego NASZE TRZEBOWISKO, zareagował Łukasz Woźniak z Woli Małej k. Łańcuta, informując, że kupił "Sąsiadów" na warszawskim bazarze. Pan Łukasz, nieodpłatnie przekazał egzemplarz do dyspozycji Stowarzyszenia Przyjaciół Trzebowniska. Dzięki temu pięknemu gestowi, reportaż Janickiego znów wróci do szkolnej biblioteki. Tytułem zachęty do jego lektury, wybrałem kilka krótkich fragmentów. Teksty ilustruję fotkami Trzebowniska z połowy ub. wieku.
...Kiedy sobie Franciszek Bereś chałupę przed wojną stawiał (dziś to dom pod nr 534 - przyp. R.B.), to mu przy kopaniu fundamentów łopata o coś twardego zachrobotała. (...) Schylił się: czaszka. O ci - cholera! Przyszli sąsiedzi, zaczęli grzebać, dogrzebali się pół setki takich czaszek. Potem z Rzeszowa ktoś przyjechał, nasądził sobie czaszkę na palec, drugą ręką pokręcił jak kapelusznik modelem, zmierzył centymetrem i powiedział: "tatarska". To by się nawet zgadzało: Tatarzy przechodzili tędy. Temu z Rzeszowa, widać, potrzebna była czaszka, bo chciał zabrać; Bereś się nie zgodził. Nikt na razie nie wiedział dlaczego, bo pierwszą, co odkopano, Bereś na kiju posadził w polu, aby wyszczerzonymi zębami odstraszała wróble. Tylko ten z Rzeszowa nie był zdziwiony i zapytał półszeptem: "Będzie po dziesięć?". Targów nie było i czterysta (bo tyle ich w końcu odkopano) czaszek Tatarów, którzy siedemset lat temu nie mieli szczęścia wrócić do swoich aułów, sprzedał Bereś po dziesięć groszy od sztuki. Z nieba mu - powiadał - te pieniądze spadły, i w samą porę, bo akurat duże miał koszty ze stawianiem chałupy...
...Lato czterdziestego czwartego roku było upalne, zboże wyrosło nad podziw i zmęczone pochylało kłosy. (...) Drugiego sierpnia zadrżały szyby w trzebowniskich chałupach. Front zatrzymał sie na Wisłoku. Dereń wleciał do Walka Soboty. Przyniósł skądś czerwone płótno. "Trza ich witać" - zawołał. "Sztandar jest!".
Umocowali go na kiju i tak zwinięty wepchnęli go za piec. Teraz nastąpiła trudność: zabrali się do rysowania radzieckiego godła. Uklękli obaj na ziemi, Dereń, poślinił kopiowy ołówek i zastanowił się: "Walek, sierp po lewej czy młot po lewej?". "Sierp" - powiedział Sobota. "A mnie się widzi, że młot". Sobota trwał przy swoim: "Nie, sierp".
Nagle zatrzęsło się wszystko w izbie, szyby wyleciały z ram (...) Na środku szosy stal rozkraczony, zielony czołg i kręcił lufą, jakby węszył dookoła. Czołg był zakurzony, ale duży napis był z daleka widoczny: "W Belin!" (...). Dereńka wybiegła z chałupy, a przez otwarte drzwi snuła się za nią wstęga białego pierza po pierzynie, którą Dereń rozpruł po kryjomu, by wyjąc z niej czerwone wsypy na sztandar. Dzieci wieszały się na lufie jak na reku, kobiety wyniosły masło, a ruski sierżant wyciągnął z gimnastiorki pomięte "bełomory" i przekonywał chłopów, że bezustnikowych nie lubi....
...Żółte i zielone zasłonki uchylały się w oknach i w trójkątach szybek płaszczyły się nosy. Wreszcie "ursus" zatrzymał się przed domem Józka Jesionika; przystanąwszy zawarczał zajadle i potężniej niż dotąd plunął chmurą czarnego dymu z pękatego jak gruszka komina. Traktorzysta Feluś zeskoczył zgrabnie na ziemię, dłonie otarł o spodnie osmalonego kombinezonu i zastukał do drzwi przewodniczącego (Spółdzielni).
Jesionik ubrany, przymilnie do gościa uśmiechnięty wyszedł mu naprzeciw. Nie wiadomo dlaczego bardzo się zmieszał, kiedy okazało się, że Feluś jest jąkałą. (...) Jesionik proponuje wspólne zjedzenie śniadania. Co to - to nie. Feluś nie może na to przystać. Może oni tutaj mają czas na takie rzeczy, ale on jest pomowiec, a pomowiec musi wykonywać normę. Poza tym szkoda ropy.
- To zgaście motor.
- Co wy? - zdziwił się Feluś. - Przecież ttto "ursus".
Z kolei zdziwił się Jesionik: no to co, że "Ursus"?
- Ja... jak to co? A kkkto potem będzie podgrzewał gło... głowicę? Co innego "zetor".
No faktycznie, jak tak sprawy stoją, to Jesionik jest gotów zrezygnować z zaprosin, ale to niedobrze, że "zetora" im nie przysłali.
- Niedobrze? - zaśmiał się traktorzysta. - Jjja z "ursusem" - o - machnął ręką takie koło, że aż równowagę stracił - cccały świat objadę. Dzie... dziennie różnicy będzie na "ur... ursusie" z dwa hektary.
Zajęli miejsca: Feluś na swoim siodełku. Jesionik w przyczepie. Zawrócili i pognali. Po Walentego Sobotę...
Materiał przygotował Ryszard Bereś
Archiwalne zdjęcia pochodzą z monografii "Trzebownisko ma 600 lat"